Kiedy przekroczyli bramę, przed nimi rozpostarł się duży
dziedziniec. Naprzeciwko nich biegła wybrukowana droga, prowadząca do ogromnych
drzwi; wejścia do zamku. Po bokach rozchodziły się inne dróżki, biegnące pod
łukowatymi sklepieniami. Jack zastanawiał się dokąd prowadziły. Nie zdążył
poświęcić temu więcej uwagi, bo Eleanor i Marcus poszli dalej, w kierunku
drzwi. Przyjrzał im się z bliska. Wykonano je z ciemnego drewna, a na górze
znajdowała się mała klapka. Na ich powierzchni widać było żłobienia. Niby kilka
przypadkowych draśnięć, ale… Marcus zapukał trzy razy. Klapka się otworzyła i
przyjaciołom ukazała się para małych oczu barwy kasztanów.
- Kim jesteście i skąd przybywacie?- usłyszeli wysoki
skrzekliwy głos.
- Kriosie, czy ty zawsze musisz się trzymać tych głupich
procedur?- westchnął Marcus.
- A czy ty zawsze musisz przy tym jęczeć?- odpowiedział
mu pytaniem na pytanie człowiek zza drzwi- To zarządzenie księcia.
- No dobrze. Nazywam się Marcus De Priese, jestem dowódcą
gwardii pałacowej. Przybywam z naszej puszczy i przyprowadziłem dwoje dzieci,
które potrzebują pomocy.
„Dzieci? Naprawdę? Lepiej
nie będę nic mówił…”, pomyślał Jack.
- Słowa, którymi książę zakończył ostatnią naradę?- Krios
spojrzał na niego podejrzliwie.
Mężczyzna mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „Wsadź sobie te swoje pytania w dupę”,
ale na głos powiedział tylko:
- „Tym akcentem kończymy dzisiejsze spotkanie. Zrobię
wszystko, żeby zamieszki na wschodzie kraju ustały. Nie martwcie się. A teraz
zapraszam wszystkich do sali bankietowej na budyń. Dziś waniliowy.”
Klapka się zatrzasnęła, a drzwi stanęły otworem. Jack i
Eleanor zobaczyli pulchnego mężczyznę z wielką połacią łysiny na głowie i
okularami na nosie. Miał lekko szpiczaste uszy, a wzrostem ledwo dorównywał
przeciętnemu dziesięciolatkowi.
- Nazywa się pan Krios? Jak grecki tytan południa?-
zapytała od razu Eleanor.
- Tak- skrzywił się- Przez to, że moja rodzina pochodzi z
Tatii. Mój dom rodzinny znajdował się w Esii[i], tuż pod Górą Pades. W
dodatku wszyscy mają tu ze mnie ubaw, bo jestem okropnie niski, a moja matka
jest Elficą. Och, gdyby tylko wiedzieli, że w mojej rodzinie od pięciu pokoleń
są też Krasnoludy, to…
- Chwileczkę- przerwał mu zdezorientowany Jack- Góra Pades? Elfica? Krasnoludy? Gdzie my jesteśmy?
O co tu chodzi?
- O nic- powiedział łagodnie Marcus, lekko popychając
przyjaciół do przodu, i spiorunował
Kriosa wzrokiem- Wszystko wam potem wyjaśnimy. Najpierw musimy się
skonsultować z księciem.
Ruszyli wielkim korytarzem. Ich kroki roznosiły się
echem, kiedy szli po marmurowej podłodze, mijając białe (jak zresztą każda rzecz
na korytarzu) kolumny. Wreszcie dotarli do sali tronowej. Przez ogromne okna
wpadały promienie słońca. Po bokach stało kilku strażników. Na przeciwległej
ścianie wisiał gobelin z wyhaftowanym na nim mieczem na tle księgi. Pod nim
znajdowało się podwyższenie z trzema tronami. Ten po lewej był największy. Miał
jasnobrązowy kolor, przywodzący na myśl jesienne liście i złote zdobienia na
szerokich podłokietnikach. Drugi, po prawej, był trochę mniejszy z jasnego,
prawie białego drewna. Po siedzeniu i podłokietnikach wiły się srebrne nitki,
jakby pnącza latorośli. Na oparciach obu tronów powtarzał się znak z gobelinu.
Ostatni tron, ten po środku, wydawał się czymś pomiędzy pozostałymi. Jego barwa
nie była tak ciemna, jak tronu po prawej, ale też nie tak jasna, jak tego po
lewej. Zdobienia były częściowo złote, a częściowo srebrne. Siedział na nim
przystojny, około szesnastoletni chłopak o ciemnobrązowych włosach i
szaroniebieskich oczach. Miał na sobie dżinsy, białą koszulę z krótkim rękawem
i czarne adidasy. W prawej ręce trzymał prostą złotą koronę, bez żadnych
zdobień, a w lewej plik dokumentów. Był tak skupiony na czytaniu, że nie zwrócił
uwagi na nowo przybyłych, dopóki Marcus nie chrząknął. Podniósł głowę, założył
na nią swój symbol władzy i uśmiechnął promiennie.
- Witaj Marcusie!- zawołał- Kogo tym razem
przyprowadziłeś?
- To są Jack Wethes i Eleanor Liviet- powiedział mężczyzna
wskazując nastolatków- Potrzebują pomocy. Nie są stąd. Znaleźli się tu przez
przypadek. Zresztą za chwilę sami ci wszystko opowiedzą.
- Rozumiem. Gdzie ich znalazłeś?- spojrzał uważnie na
Eleanor, a potem przeniósł wzrok na Jacka. Wydawał się obojętny, ale pod tą
spokojną powłoką chłopak dostrzegł jeszcze inne uczucia. Tylko jeszcze nie
wiedział jakie- Na terenie naszego kraju?
- Tak. Przy granicy. Między Terlos, a Sibillą[ii] i mniej więcej w takiej
samej odległości od Mostecu.
- Dobrze. Możesz się na razie oddalić. W razie potrzeby
kogoś po ciebie poślę- rozkazał chłopak, a kiedy Marcus się oddalił zwrócił się
do przybyszów- Jestem książę Neviss. Witajcie na wyspie Tenebro Parte.
Znajdujecie się właśnie w Dorinie, stolicy Eclipse- spojrzał na nich, jakby
nagle mieli być wielce zaszczyceni, bo jest jakimś wielkim księciem. „No i super. Tylko mnie to zupełnie nie
obchodzi”, pomyślał Jack- Opowiedzcie mi jak się tu dostaliście.
Wtedy, jak na znak, Eleanor zaczęła nawijać. Ani razu nie
dała towarzyszowi dojść do słowa. Powiedziała wszystko; od przerwy w pracy w
bibliotece do dotarcia tutaj. Jack miał wrażenie, że nigdy nie skończy. Piętnastolatek
dokładniej przyjrzał się gobelinowi. Miecz był srebrny, ale na jego rękojeści
wyhaftowano niebieskie zdobienia. Gdy zapadła cisza, Neviss na chwilę się
zamyślił.
- Chyba znalazłem rozwiązanie- odezwał się nagle książę-
Na razie zamieszkacie w zamku. Poślę kilku moich żołnierzy na poszukiwania tego
portalu. Jeśli szczęście nam sprzyja, to niedługo wrócicie do domu.
Przystajecie na taki układ?
- Chyba nie mamy wyboru- odparł Jack, a gdy Neviss
spojrzał na niego wyczekująco dodał- Wasza Wysokość- te słowa ledwo przeszły mu
przez usta.
Już czuł do tego
rozpieszczonego debila jawną niechęć. Wyglądało na to, że z wzajemnością. „Jest ode mnie tylko o rok starszy, a
zachowuje się, jakby ta różnica wynosiła co najmniej dziesięć lat”,
pomyślał.
- Świetnie. Teraz Bella pokaże wam zamek i zaprowadzi do
pokoi. Jest godzina 18.30. O 20.30 będzie obiadokolacja. Myślę, że zdążycie się
do tego czasu odświeżyć- jeszcze raz się uśmiechnął- Bello!
Jack miał wrażenie, że zwrócił się tylko do Eleanor. On
go nie obchodził. Podeszła do nich drobna blondynka ubrana w prostą niebieską
sukienkę. Włosy opadały jej lekko na bladą twarz. Była mniej więcej w wieku
przyjaciół. Nieśmiało spojrzała na El, a potem na Jacka. Miała intensywnie
niebieskie oczy. Trochę podobne do jego. Uśmiechnął się do niej, ale ona od
razu spuściła głowę.
- Proszę za mną- powiedziała cicho i ruszyła z powrotem w
stronę korytarza, z którego przyszli.
Podążyli za nią w stronę ogromnych schodów i weszli na
piętro. Kolejny korytarz prowadził do największej jadalni jaką w życiu widzieli.
Na samym środku stał stół z ciemnego drewna, który mógłby pomieścić co najmniej
trzydzieści osób. Krzesła miały miękkie poduszki dopasowane kolorem do
kremowego obrusu. Na ścianach znajdowało się mnóstwo obrazów. Jeden z nich
przykuł uwagę chłopaka. Przedstawiał kobietę w białej sukni, trzymającą w
rękach dziecko. Jej niebieskie oczy wpatrywały się we niego, jakby mogły
przejrzeć jego najskrytsze myśli. Malarzowi należał się szacunek za wykonanie
tak wspaniałej roboty. Jednak Jack ucieszył się widząc, że dziecko miało
zakrytą buzię. Nie zniósłby drugiego takiego wzroku. Pomieszczeniem obok była
kuchnia. Już z korytarza wyczuli aksamitną woń ich przyszłej kolacji.
Znajdowały się tam nowoczesne sprzęty, co (jak wcześniej ubranie Nevissa)
trochę ich zdziwiło ze względu na wygląd miasta. Wszędzie krzątali się
kucharze. Po lewej stronie pomieszczenia były drzwi do spiżarni, ale kiedy
chcieli tam zajrzeć, szef kuchni zaczął się na nich wydzierać i kazał im wyjść.
Tak więc znowu wylądowali na korytarzu. Mniej więcej w ten sposób spędzili
większość czasu, który dzielił ich od kolacji. Widzieli salę balową, salę narad
i wiele innych, aż w końcu wspięli się po raz kolejny na drugie piętro i Bella
zaprowadziła ich do pokoi. Oba były identycznie urządzone. Wszystko w
odcieniach niebieskiego. Od granatu, po błękit. W każdym dwuosobowe łóżko,
wielka szafa, miękki dywan i aksamitne zasłony…
- Wow…- Eleanor wpatrywała się w swój pokój z szeroko
otwartymi oczami.
- Zgadzam się- powiedział Jack, rozglądając się dookoła.
- Zostało Państwu jeszcze 45 minut do kolacji- odezwała
się cicho Bella- Mam nadzieję, że stroje będą pasować- po czym ukłoniła się
lekko i odeszła.
- Państwu?- El spojrzała na Jacka marszcząc brwi, ale on
tylko wzruszył ramionami.
- Chyba musimy się przygotować- stwierdził- To do kolacji-
uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.
Eleanor także weszła do swojego tymczasowego królestwa.
Poszła pod prysznic, a potem zajrzała do szafy i… Stanęła jak wryta. Mebel był
podzielony na cztery części. W jednej wytworne suknie balowe, w drugiej
eleganckie sukienki na specjalne okazje, w trzeciej stroje przeznaczone na co
dzień (chociaż i tak dość „królewskie”), a w czwartej stroje sportowe. Oprócz
tego w szufladach była bielizna oraz piżamy i, co najważniejsze, całą dolną
półkę zajmowały buty. Od traperów, przez adidasy i baletki, po eleganckie
szpilki. Raj dla dziewczyny kochającej modę. Eleanor wprawdzie nie była jakąś
modową królową, ale lubiła od czasu do czasu się wystroić. A teraz miała do
tego okazję.
***
Jadalnia była naprawdę ładna. Jack zdążył przyjrzeć się
już chyba wszystkiemu w pomieszczeniu, czekając na Nevissa i Eleanor. Miał na
sobie ciemne dżinsy i jasnoniebieską koszulę. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem po
ścianach, ale kiedy natrafił na obraz z kobietą i dzieckiem i poczuł na sobie
jej wzrok, nagle jego szare adidasy stały się niezwykle interesujące. Chciał,
żeby książę już łaskawie zjawił. Jak na razie nie był zbyt godny zaufania, więc
Jack chciał wyciągnąć z niego trochę informacji. Siedział przy bogato nakrytym
stole od jakichś 10 minut i na razie nie zdarzyło się nic ciekawego. Podszedł
do drzwi i wyjrzał na korytarz. Nikogo tam nie było. Uwagę chłopaka przykuła
rzeźba stojąca kawałek po lewej. Dziwne, ale wcześniej jej nie zauważył.
Postanowił do niej podejść. Wydawała mu się znajoma. Przedstawiała mistyczne
zwierze o łbie i skrzydłach orła oraz tułowiu i ogonie lwa. Wyglądało bardzo
dostojnie i władczo. Jack podejrzewał, że rzeźba jest naturalnej wielkości,
ponieważ przewyższała go o głowę.
„Czy to nie
przypadkiem…”, zaczął myśl, ale ktoś go uprzedził.
- To Gryf- usłyszał za sobą cichy głos.
Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Bellę wpatrującą się z
zachwytem w posąg. Odezwała się bezpośrednio do niego po raz pierwszy, odkąd
pojawił się w zamku.
- Jest piękny, prawda?- szepnęła i przeniosła swoje
spojrzenie na Jacka- Kiedyś mieliśmy jednego w zamku, ale został zabity. W
czasie wojny.
- Jak można zabić tak wspaniałe stworzenie…?- zamyślił
się- Już nie mówisz do mnie per Pan- zauważył.
Dziewczyna lekko się zarumieniła i spuściła wzrok.
- Myślisz, że chciałam?- spytała z lekkim wyrzutem, ale
po chwili się poprawiła- Przepraszam… To wszystko jest tylko na pokaz.
- Co masz na myśli?- zmarszczył brwi zaciekawiony.
- Wszystko- odparła po chwili- Ale… Teraz wy tu jesteście
i…- przerwała w pół zdania- Zresztą nie ważne. Powinieneś wrócić do jadalni.
Neviss za raz przyjdzie i raczej nie będzie zadowolony, kiedy zobaczy, że z
tobą rozmawiam.
- Dlaczego?- spytał, ale kiedy zobaczył, że dziewczyna
nie ma zamiaru odpowiedzieć, westchnął- No dobrze.
Jeszcze raz na niego spojrzała. Wydawała się chłonąć
każdy szczegół jego twarzy. W jej intensywnie niebieskich oczach czaił się
niepokój i jakby… Wiara?
- No to do zobaczenia- powiedziała i odeszła.
Chłopak sprawdził godzinę. 20.45. Wrócił do jadalni.
Neviss już tam był. Musiał przyjść inną drogą, bo inaczej zobaczyłby jego i
Bellę.
- Przepraszam za spóźnienie, Wasza Wysokość- powiedział
Jack- Podziwiałem rzeźbę Gryfa w korytarzu.
- Och, nic nie szkodzi- odparł tamten- Ja także nie
przyszedłem na czas. Musiałem jeszcze odpowiedzieć na zaproszenie króla Tenidornu.
Książę wydawał się obojętny, ale chłopak od razu wyczuł,
że coś się pod tym kryło. Z powrotem zajął swoje miejsce, zastanawiając się czy
gospodarz nie spóźnił się specjalnie. Przerwało mu pojawienie się Eleanor. Gdy
tylko weszła do jadalni, przykuła jego wzrok. Miała na sobie seledynową
sukienkę z delikatnego materiału, sięgającą do kolan. W talii biegła odrobinę
ciemniejsza wstążka zakończona kokardą. Pomiędzy lekko kręconymi rozpuszczonymi
włosami połyskiwały srebrne kolczyki, a na twarzy widniał delikatny makijaż.
Podeszła do stołu, stukając butami na lekkim obcasie.
- Wybacz, Wasza Wysokość- dygnęła- Po drodze spotkałam
Madame Reulieu. Powiedziała, że potrzebuję
natychmiastowej pomocy modowej i mam się nie sprzeciwiać.
- I tak jeszcze nie zaczęliśmy- książę uśmiechnął się do
niej przyjaźnie
Potem zadzwonił jakimś pedalskim dzwonkiem i służący
wnieśli potrawy. Jedli w całkowitym milczeniu. Jack przyłapał się na
spoglądaniu ukradkiem w stronę Eleanor. Kiedy już kończyli, nagle się odezwał.
- Pomyślałem- zwrócił się do Nevissa- że skoro już tu
jesteśmy, mógłbyś nam trochę o sobie opowiedzieć. Ciekawi mnie na przykład,
gdzie znajduje się król tego kraju. Wiemy już, że królowa nie żyje, ale co z
nim?
Od początku chciał się tego dowiedzieć. Wydawało mu się
trochę dziwne, że książę jest tutaj sam. Nie był jeszcze pełnoletni, a rządził
całym królestwem.
- Cóż...- zaczął starszy chłopak- On także jest martwy-
powiedział, a Eleanor spojrzała na niego z niedowierzeniem- Zginęli w czasie
wojny z sąsiadującym państwem, Twighlight, która została rozpętana dwa lata
temu. Nie trwała długo, ale nadal widzimy skutki tej tragedii. To był jeden z
największych rozlewów krwi w historii. Od tego czasu noszę brzemię władzy, ale
królem zostanę dopiero, kiedy stanę się pełnoletni.
„Bella też
wspominała o wojnie. Ciekawe…”, pomyślał Jack.
Postanowił więcej nie poruszać tego tematu. To mu na
razie wystarczyło. Po deserze książę powiedział jeszcze, że następnego dnia o
10.00 będzie na nich czekać na dziedzińcu przewodnik, który oprowadzi ich po
okolicy. Następnie wszyscy się rozeszli.
Ważna informacja!
W zakładce
„Dodatki” umieściłam mapę wyspy, żebyście mogli się we wszystkim połapać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz