Drugi blog

Mój drugi blog
link: Szalone Życie Sp. z o.o.

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 4



Przepraszam, że tak długo nie było postów. Mam nadzieję, że długość tego rozdziału wam to wynagrodzi. Miłego czytania!

Eleanor jeszcze krzyczała, gdy spostrzegła, że znajduje się w kryształowo czystym, turkusowym jeziorze. Całkiem niedaleko od brzegu. Wtedy też zorientowała się, kto napędził jej takiego strachu. Zmroziła Jacka wzrokiem.
- Oj El… Dałaś się nabrać- powiedział z wielkim uśmiechem na ustach.
Jednak dziewczyna nadal miała niezadowoloną minę. Zamachnęła się i chlapnęła chłopakowi prosto w twarz. On nie pozostał jej dłużny. Po chwili płynęli już w stronę brzegu cały czas śmiejąc się i ochlapując po drodze. Przed nimi widniała piaszczysta plaża, a dalej rozciągała się dziewicza puszcza. Długo wymieniali się spostrzeżeniami czekając, aż ich ubrania wyschną. Gdy to się stało, wyruszyli do lasu. Roślinność miała tutaj świetne warunki, bo klimat tej krainy był ciepły i lekko wilgotny. Wszystko było w soczystym odcieniu zieleni. Dookoła nich było wiele pięknych kolorowych kwiatów i nieznanych im owoców. Po jakiś 40 minutach marszu usłyszeli dziwny dźwięk. Jakby stukot kopyt i cięcie mieczem, a do tego świst lecących w powietrzu strzał.
***
Stukot był coraz głośniejszy. Z daleka słychać było krzyki i nawoływania. Ktoś szybko zbliżał się w stronę dwojga nastolatków.
- El, chodź- Jack lekko pociągnął dziewczynę za ramię- Musimy się schować. Mam złe przeczucia.
Zielonooka przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała się spierać, ale potaknęła. Schowali się między dwoma drzewami, gdzie krzaki były najgęstsze. Delikatnie wygięli gałązki, żeby widzieć ścieżkę i czekali w napięciu. Po chwili zza zakrętu wyłoniły się dwa konie. Oba ciemnoszare, jak burzowa chmura. Na łbach miały lejce nabijane ćwiekami, a ich oczy były zupełnie białe. Jack i Eleanor podświadomie wiedzieli, że to nie są zwykłe konie. Jednak bardziej niepokojący byli jeźdźcy. Jeden był blondynem, a drugi brunetem. Wysocy (około 1,9m), w ciężkich zbrojach, z mieczami w pochwach, łukami i kołczanami przypiętymi do pleców. Ale najgorsze były ich twarze. Wyglądali na zwykłych mężczyzn w średnim wieku, lecz kiedy im się przyjrzało na jaw wychodziły jeszcze inne rzeczy. Ich policzki zdobiły liczne blizny, a oczy były niemal równie szare, jak sierść koni.
- Jak myślisz, poradzili sobie z nim?- zapytał blondyn.
- Pewnie- odparł brunet- Był dość mały, jak na swój wiek. Szef mógłby wymyślić coś lepszego, żeby ich powstrzymać…
W tym momencie jeden z koni zarżał. W tym dźwięku było coś przerażającego i nienaturalnego. Ponadto zwierzę pokazało kolejny powód do strachu. Jego zęby były ostre jak u wilka.
- Oho. Coś wyczuł- powiedział brunet- Mówiłem, że Quaerenti[i] przydadzą się w naszych szeregach. Prowadź- szepnął do niby-konia.
Zwierzę od razu zareagowało. Pochyliło łeb i zaczęło węszyć. Z jego nozdrzy buchnęła para, kiedy skierował się powolnym krokiem w stronę nastolatków. Nie mieli żadnych szans na ucieczkę. Eleanor w panice zacisnęła dłonie na ramieniu Jacka. Jeździec był już bardzo blisko. Właśnie dostrzegł ich między gałązkami.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Parka nastolatków wybrała się na spacerek po lasku, tak przypadkiem schowali się w krzaczkach i podsłuchali rozmowę dwóch facetów?- zakpił- Nie wydaję mi się- warknął- Gadajcie natychmiast czyimi jesteście szpiegami.
Oboje milczeli, bo… Nie wiedzieli co powiedzieć. Nie rozumieli o co chodzi temu śmierdzącemu dziwakowi z mięsożernym koniem. Ale on najwyraźniej sądził inaczej. Chwycił Jacka za koszulkę i podniósł do góry, by zrównać się z nim wzrostem. W rezultacie chłopak wisiał jakieś 20cm nad ziemią.
- Gadaj szczeniaku, albo rozryję ci twarz mieczem!- ryknął.
- Przepraszam bardzo, ale nie wiem o czym pan mówi. My nie jesteśmy stąd- piętnastolatek starał się mówić spokojnie.
- Nie kłam ty cholerny gnojku…
Wtedy Jack wyrwał się z uścisku mężczyzny. Stanął przed nim z zaciśniętymi pięściami.
- Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek mnie obrażał. A już na pewno nie taki stary cap.
- Pożałujesz tego!- wrzasnął jeździec i wyciągnął zza pasa miecz.
Zamachnął się, ale chłopak miał za sobą już wiele treningów i był bardzo szybki. Jednak do mężczyzny zdążył dołączyć drugi, więc po chwili Jack stał oparty o drzewo, a blondyn trzymał mu miecz przy gardle.
- No, może twoja dziewczyna będzie miała trochę więcej rozumu- brunet odwrócił się do Eleanor, która siedziała na ziemi z szeroko otwartymi z przerażenia oczami.
- El, nie…- zaczął chłopak, ale przerwał, bo miecz znalazł się jeszcze bliżej jego szyi.
- No więc?- kontynuował pierwszy jeździec pochylając się nad Eleanor- Co nam ciekawego powiesz?
- My… Dostaliśmy się tutaj przez lustro- wydukała- To… To był jakiś portal.
- Nie wierzę ci, ale…- spojrzał dziwnie na dziewczynę- Zabijanie cię byłoby bez sensu. Jesteś naprawdę ładniutka…- pogładził ją po policzku, a potem po szyi.
To od razu ją otrzeźwiło. Stanęła na nogi.
- Zabieraj te łapy, zboczeńcu!- krzyknęła i z całej siły go spoliczkowała.
Mężczyzna zawył z bólu i złapał się za twarz.
- Jak widać nie zasługujesz nawet na pozostanie przy życiu- syknął.
Już miał się zamachnąć mieczem, kiedy znów rozległ się stukot kopyt i głosy.
Nie minęło dziesięć sekund, a na dróżce znalazło się kolejnych pięciu jeźdźców. Ale byli inni. Ich konie wyglądały normalnie, a twarze mieli łagodne, bez blizn. Pierwszy z nich zsiadł z konia. Miał kruczoczarne włosy i piwne oczy, a jego zbroja lśniła w słońcu.
- Marcus- brunet z zamiarem zamordowania Jacka i Eleanor spojrzał nienawistnie na nowo przybyłego- Co ty tu robisz?
- Mógłbym cię spytać o to samo, Scorpiusie- odpowiedział Marcus- Widzę, że ty i twój przyjaciel Ethan nadal lubujecie w zabijaniu każdego, kogo spotkacie?
- A co ci do tego? Myślałem, że dowódca armii królewskiej ma ważniejsze zajęcia niż szukanie nastolatków po lesie- odparował tamten.
- Jak widzisz nie zawsze- odparł chłodno- A teraz radzę ci się stąd zabierać. Chyba nie chcesz, żeby skończyło się tak, jak ostatnio?
Scorpius dotknął długiej blizny biegnącej przez cały jego policzek, po czym drżąc z gniewu wsiadł na konia.
- Jeszcze was dopadnę!- zawołał do Jacka i Eleanor, po czym odjechał.
***
Jack i Eleanor stali tak jeszcze przez chwilę patrząc na ścieżkę, którą odjechali jeźdźcy.
- Więc… Jak się nazywacie?- Marcus zwrócił się do nastolatków.
- Ja… Jestem Jack. Jack Wethes, a to moja przyjaciółka Eleanor Liviete.
- Skąd jesteście?
- No…
Jack wziął głęboki oddech i opowiedział Marcusowi jak się tam dostali oraz czym tak zezłościli Scorpiusa. Mężczyzna się zamyślił.
- No cóż- powiedział- Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zabranie was do księcia. Jeśli oczywiście chcecie.
- Chyba nie mamy wyboru- mruknął Jack.
Wsiedli na konie. Eleanor jechała z Marcusem, a Jack z jednym z reszty jeźdźców. Podczas drogi chłopak rozglądał się uważnie dookoła, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Czuł, że informacje dotyczące ich położenia będą bardzo przydatne. I to wkrótce. Im dłużej jechali, tym otaczało ich mniej drzew. Po około 30 minutach wyjechali z lasu i zobaczyli pagórki, pola oraz małe wiejskie domki w oddali. Przez pewien odcinek drogi towarzyszyły im głównie dźwięki wydawane przez zwierzęta na farmach, ale potem ich miejsce zastąpił gwar charakterystyczny dla miast. Miejsce, w którym się znaleźli przypominało trochę średniowieczne miasteczko. Jacka i Eleanor zdziwiło, że na ulicach nie było nikogo widać. Marcus chyba wyczuł nad czym się tak zastanawiają.
- Mamy dzisiaj święto- wyjaśnił- Wszyscy zgromadzili się przy głównej ulicy, żeby obejrzeć paradę na cześć Solariusa, boga słońca, dnia i szczęścia, dobrobytu oraz mądrości.
- Możemy ją obejrzeć?- zapytała zaciekawiona Eleanor.
- Cóż… Książę i tak będzie teraz zajęty paradą, więc… Sądzę, że tak- odparł mężczyzna.
Ruszyli krętymi uliczkami w stronę parady. Jack zauważył, że miasto nie jest tak naprawdę średniowieczne, tylko jakby… Podzielone na etapy. Przejechali obok świątyń rodem ze starożytnej Grecji lub Rzymu, barokowych kamienic… Wszystko, byle nie współczesność. Jednak to, co zobaczyli po dotarciu na miejsce parady kompletnie odebrało im mowę. Ogromna ilość ludzi śmiejących się, wiwatujących i oglądających wielkie platformy przedstawiające atrybuty boga. Zabawie towarzyszyła głośna muzyka. Wszystko to toczyło się na tle najwspanialszej budowli, jaką Jack i Eleanor kiedykolwiek widzieli. Przed nimi wznosił się wielki pałac wykładany kryształami. Wysokie wieże miały ozdobne wykończenia. Od budowli bił taki blask, że ciężko było na nią dłużej patrzeć, ale dostrzegli bramę z żelazną kratą i pilnujących ją strażników.
- Co to? Szklana podróbka Disneylandu?- zakpił Jack.
- Czego?- zdziwił się Marcus.
- Nie ważne- mruknął chłopak.
- Jest przepiękny- stwierdziła Eleanor- Kto go zaprojektował?
- Eeee… No… Królowa- widać było, że Marcus jest trochę zmieszany.
- Będziemy mogli ją poznać?- ciągnęła.
- Nie za bardzo…
- Dlaczego?- wtrącił się Jack.
- Bo… Ona nie żyje.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Ja… Przepraszam. Nie wiedziałem- Jack chciał się jakoś usprawiedliwić.
- Nic nie szkodzi- na twarzy Marcusa pojawił się wymuszony uśmiech- Dobrze… Parada zaraz się skończy. Zaprowadzę was do zamku.
Jack i Eleanor poszli za nim, ale już nie czuli się tak swobodnie w jego towarzystwie.
***
Zaczynało się już ściemniać. Blada brunetka spoglądała na powoli zachodzące słońce. Stała sama po środku leśnej polany. Jej szare jak chmury oczy zdawały się nie wyrażać żadnych emocji. Niechętnie oderwała wzrok od  słońca i rozejrzała się dookoła. Chyba znalazła to, czego szukała, bo po chwili na jej twarz wpełzł leniwy uśmiech. Wygładziła zwiewną czarną sukienkę.
- Pani?- spytała niepewnie osoba stojąca za dziewczyną.
- Prosiłam cię, żebyś mnie tak nie nazywał. Przecież jesteś ode mnie starszy o rok- odezwała się, a jej głos był tak słodki, delikatny i melodyjny, że mógłby koić ból i leczyć rany.
- Ale…
- Nie wygłupiaj się. O co chodzi?
- Przyprowadziliśmy kolejnego.
- Co tym razem?- zapytała.
- Chyba opętany. Albo pod wpływem uroku. Nie potrafimy rozróżnić.
Dziewczyna westchnęła i  odwróciła się do swojego rozmówcy. Był nim około dziewiętnastoletni chłopak w postrzępionej, poplamionej krwią koszuli i znoszonych dżinsach. Miał jasnoniebieskie oczy i jasnobrązowe włosy.
- Mógłbym ci pomóc- zaproponował- Harujesz bez przerwy. Przyda ci się trochę odpoczynku.
- Nie mogę. Czasy są ciężkie. Nie ma czasu na odpoczynek.
- Skoro tak twierdzisz…
- A… A co z moją siostrą?- głos jej zadrżał- Znalazłeś ją?
- Przykro mi. Szukaliśmy już praktycznie wszędzie- spojrzał na nią ze współczuciem- Wiesz, że to nie twoja wina?
Chciał chwycić ją za rękę, ale  cofnął ją w ostatniej chwili.
- Przepraszam. Nie powinienem. W końcu jestem tylko… Przepraszam.
Ale ona ujęła jego rękę w swoją.
- Nie ważne kim jesteśmy. Liczy się to, jak postępujemy.
- No dobrze. Idziesz?
- Za chwilę. Muszę jeszcze coś zrobić.
 Kiedy chłopak zniknął z pola widzenia, dziewczyna uklęknęła na ziemi i zaczęła płakać. Ponownie spojrzała w niebo.
- Pobłogosław nam Solariusie, bo szczęście to coś, czego brak bardzo nam doskwiera. Niedługo uwolnimy się z niewoli umysłów. Udowodnimy zdrady, wygnamy tyranów i wreszcie zapanuje ład. Trzymaj proszę moje siostry w opiece.
I co myślicie? Mam nadzieję, że zaciekawiłam was tym ostatnim fragmentem. Mamy coraz więcej tajemnic, postaci i oczywiście przygód. Co sądzicie o opisie miasta? Albo o małej potyczce z Ethanem i Scorpiusem? Pamiętajcie, że wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna, więc komentujcie. Do przeczytania!


[i] Quaerenti- (z łaciny) poszukiwacz.