czwartek, 30 kwietnia 2015
Zawieszam!
Tak, dobrze widzicie. Postanowiłam zawiesić to opowiadanie. Stwierdziłam, że wolę się zająć moim drugim blogiem, bo jest dla mnie po prostu ważniejszy. Zwyczajnie się nie wyrabiam, a wstawianie tutaj postów raz na dwa miesiące jest moim zdaniem bez sensu. Ale nie martwcie się wrócę tu. Na razie zapraszam na Szalone Życie (link nad postem). Chcę najpierw skończyć jego pierwszą część, a potem zacznę znowu pisać tutaj. A ci, którzy nie chcą czytać Szalonego Życia niech chociaż czasami sprawdzają, co na nim jest, bo kiedy je skończę, zamieszczę post informacyjny o Właściwej Rzeczywistości. No więc na razie się żegnam. Mam nadzieję, że nie sprawiłam tym komuś przykrości. Papa : *
sobota, 25 kwietnia 2015
Rozdział 5
Kiedy przekroczyli bramę, przed nimi rozpostarł się duży
dziedziniec. Naprzeciwko nich biegła wybrukowana droga, prowadząca do ogromnych
drzwi; wejścia do zamku. Po bokach rozchodziły się inne dróżki, biegnące pod
łukowatymi sklepieniami. Jack zastanawiał się dokąd prowadziły. Nie zdążył
poświęcić temu więcej uwagi, bo Eleanor i Marcus poszli dalej, w kierunku
drzwi. Przyjrzał im się z bliska. Wykonano je z ciemnego drewna, a na górze
znajdowała się mała klapka. Na ich powierzchni widać było żłobienia. Niby kilka
przypadkowych draśnięć, ale… Marcus zapukał trzy razy. Klapka się otworzyła i
przyjaciołom ukazała się para małych oczu barwy kasztanów.
- Kim jesteście i skąd przybywacie?- usłyszeli wysoki
skrzekliwy głos.
- Kriosie, czy ty zawsze musisz się trzymać tych głupich
procedur?- westchnął Marcus.
- A czy ty zawsze musisz przy tym jęczeć?- odpowiedział
mu pytaniem na pytanie człowiek zza drzwi- To zarządzenie księcia.
- No dobrze. Nazywam się Marcus De Priese, jestem dowódcą
gwardii pałacowej. Przybywam z naszej puszczy i przyprowadziłem dwoje dzieci,
które potrzebują pomocy.
„Dzieci? Naprawdę? Lepiej
nie będę nic mówił…”, pomyślał Jack.
- Słowa, którymi książę zakończył ostatnią naradę?- Krios
spojrzał na niego podejrzliwie.
Mężczyzna mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „Wsadź sobie te swoje pytania w dupę”,
ale na głos powiedział tylko:
- „Tym akcentem kończymy dzisiejsze spotkanie. Zrobię
wszystko, żeby zamieszki na wschodzie kraju ustały. Nie martwcie się. A teraz
zapraszam wszystkich do sali bankietowej na budyń. Dziś waniliowy.”
Klapka się zatrzasnęła, a drzwi stanęły otworem. Jack i
Eleanor zobaczyli pulchnego mężczyznę z wielką połacią łysiny na głowie i
okularami na nosie. Miał lekko szpiczaste uszy, a wzrostem ledwo dorównywał
przeciętnemu dziesięciolatkowi.
- Nazywa się pan Krios? Jak grecki tytan południa?-
zapytała od razu Eleanor.
- Tak- skrzywił się- Przez to, że moja rodzina pochodzi z
Tatii. Mój dom rodzinny znajdował się w Esii[i], tuż pod Górą Pades. W
dodatku wszyscy mają tu ze mnie ubaw, bo jestem okropnie niski, a moja matka
jest Elficą. Och, gdyby tylko wiedzieli, że w mojej rodzinie od pięciu pokoleń
są też Krasnoludy, to…
- Chwileczkę- przerwał mu zdezorientowany Jack- Góra Pades? Elfica? Krasnoludy? Gdzie my jesteśmy?
O co tu chodzi?
- O nic- powiedział łagodnie Marcus, lekko popychając
przyjaciół do przodu, i spiorunował
Kriosa wzrokiem- Wszystko wam potem wyjaśnimy. Najpierw musimy się
skonsultować z księciem.
Ruszyli wielkim korytarzem. Ich kroki roznosiły się
echem, kiedy szli po marmurowej podłodze, mijając białe (jak zresztą każda rzecz
na korytarzu) kolumny. Wreszcie dotarli do sali tronowej. Przez ogromne okna
wpadały promienie słońca. Po bokach stało kilku strażników. Na przeciwległej
ścianie wisiał gobelin z wyhaftowanym na nim mieczem na tle księgi. Pod nim
znajdowało się podwyższenie z trzema tronami. Ten po lewej był największy. Miał
jasnobrązowy kolor, przywodzący na myśl jesienne liście i złote zdobienia na
szerokich podłokietnikach. Drugi, po prawej, był trochę mniejszy z jasnego,
prawie białego drewna. Po siedzeniu i podłokietnikach wiły się srebrne nitki,
jakby pnącza latorośli. Na oparciach obu tronów powtarzał się znak z gobelinu.
Ostatni tron, ten po środku, wydawał się czymś pomiędzy pozostałymi. Jego barwa
nie była tak ciemna, jak tronu po prawej, ale też nie tak jasna, jak tego po
lewej. Zdobienia były częściowo złote, a częściowo srebrne. Siedział na nim
przystojny, około szesnastoletni chłopak o ciemnobrązowych włosach i
szaroniebieskich oczach. Miał na sobie dżinsy, białą koszulę z krótkim rękawem
i czarne adidasy. W prawej ręce trzymał prostą złotą koronę, bez żadnych
zdobień, a w lewej plik dokumentów. Był tak skupiony na czytaniu, że nie zwrócił
uwagi na nowo przybyłych, dopóki Marcus nie chrząknął. Podniósł głowę, założył
na nią swój symbol władzy i uśmiechnął promiennie.
- Witaj Marcusie!- zawołał- Kogo tym razem
przyprowadziłeś?
- To są Jack Wethes i Eleanor Liviet- powiedział mężczyzna
wskazując nastolatków- Potrzebują pomocy. Nie są stąd. Znaleźli się tu przez
przypadek. Zresztą za chwilę sami ci wszystko opowiedzą.
- Rozumiem. Gdzie ich znalazłeś?- spojrzał uważnie na
Eleanor, a potem przeniósł wzrok na Jacka. Wydawał się obojętny, ale pod tą
spokojną powłoką chłopak dostrzegł jeszcze inne uczucia. Tylko jeszcze nie
wiedział jakie- Na terenie naszego kraju?
- Tak. Przy granicy. Między Terlos, a Sibillą[ii] i mniej więcej w takiej
samej odległości od Mostecu.
- Dobrze. Możesz się na razie oddalić. W razie potrzeby
kogoś po ciebie poślę- rozkazał chłopak, a kiedy Marcus się oddalił zwrócił się
do przybyszów- Jestem książę Neviss. Witajcie na wyspie Tenebro Parte.
Znajdujecie się właśnie w Dorinie, stolicy Eclipse- spojrzał na nich, jakby
nagle mieli być wielce zaszczyceni, bo jest jakimś wielkim księciem. „No i super. Tylko mnie to zupełnie nie
obchodzi”, pomyślał Jack- Opowiedzcie mi jak się tu dostaliście.
Wtedy, jak na znak, Eleanor zaczęła nawijać. Ani razu nie
dała towarzyszowi dojść do słowa. Powiedziała wszystko; od przerwy w pracy w
bibliotece do dotarcia tutaj. Jack miał wrażenie, że nigdy nie skończy. Piętnastolatek
dokładniej przyjrzał się gobelinowi. Miecz był srebrny, ale na jego rękojeści
wyhaftowano niebieskie zdobienia. Gdy zapadła cisza, Neviss na chwilę się
zamyślił.
- Chyba znalazłem rozwiązanie- odezwał się nagle książę-
Na razie zamieszkacie w zamku. Poślę kilku moich żołnierzy na poszukiwania tego
portalu. Jeśli szczęście nam sprzyja, to niedługo wrócicie do domu.
Przystajecie na taki układ?
- Chyba nie mamy wyboru- odparł Jack, a gdy Neviss
spojrzał na niego wyczekująco dodał- Wasza Wysokość- te słowa ledwo przeszły mu
przez usta.
Już czuł do tego
rozpieszczonego debila jawną niechęć. Wyglądało na to, że z wzajemnością. „Jest ode mnie tylko o rok starszy, a
zachowuje się, jakby ta różnica wynosiła co najmniej dziesięć lat”,
pomyślał.
- Świetnie. Teraz Bella pokaże wam zamek i zaprowadzi do
pokoi. Jest godzina 18.30. O 20.30 będzie obiadokolacja. Myślę, że zdążycie się
do tego czasu odświeżyć- jeszcze raz się uśmiechnął- Bello!
Jack miał wrażenie, że zwrócił się tylko do Eleanor. On
go nie obchodził. Podeszła do nich drobna blondynka ubrana w prostą niebieską
sukienkę. Włosy opadały jej lekko na bladą twarz. Była mniej więcej w wieku
przyjaciół. Nieśmiało spojrzała na El, a potem na Jacka. Miała intensywnie
niebieskie oczy. Trochę podobne do jego. Uśmiechnął się do niej, ale ona od
razu spuściła głowę.
- Proszę za mną- powiedziała cicho i ruszyła z powrotem w
stronę korytarza, z którego przyszli.
Podążyli za nią w stronę ogromnych schodów i weszli na
piętro. Kolejny korytarz prowadził do największej jadalni jaką w życiu widzieli.
Na samym środku stał stół z ciemnego drewna, który mógłby pomieścić co najmniej
trzydzieści osób. Krzesła miały miękkie poduszki dopasowane kolorem do
kremowego obrusu. Na ścianach znajdowało się mnóstwo obrazów. Jeden z nich
przykuł uwagę chłopaka. Przedstawiał kobietę w białej sukni, trzymającą w
rękach dziecko. Jej niebieskie oczy wpatrywały się we niego, jakby mogły
przejrzeć jego najskrytsze myśli. Malarzowi należał się szacunek za wykonanie
tak wspaniałej roboty. Jednak Jack ucieszył się widząc, że dziecko miało
zakrytą buzię. Nie zniósłby drugiego takiego wzroku. Pomieszczeniem obok była
kuchnia. Już z korytarza wyczuli aksamitną woń ich przyszłej kolacji.
Znajdowały się tam nowoczesne sprzęty, co (jak wcześniej ubranie Nevissa)
trochę ich zdziwiło ze względu na wygląd miasta. Wszędzie krzątali się
kucharze. Po lewej stronie pomieszczenia były drzwi do spiżarni, ale kiedy
chcieli tam zajrzeć, szef kuchni zaczął się na nich wydzierać i kazał im wyjść.
Tak więc znowu wylądowali na korytarzu. Mniej więcej w ten sposób spędzili
większość czasu, który dzielił ich od kolacji. Widzieli salę balową, salę narad
i wiele innych, aż w końcu wspięli się po raz kolejny na drugie piętro i Bella
zaprowadziła ich do pokoi. Oba były identycznie urządzone. Wszystko w
odcieniach niebieskiego. Od granatu, po błękit. W każdym dwuosobowe łóżko,
wielka szafa, miękki dywan i aksamitne zasłony…
- Wow…- Eleanor wpatrywała się w swój pokój z szeroko
otwartymi oczami.
- Zgadzam się- powiedział Jack, rozglądając się dookoła.
- Zostało Państwu jeszcze 45 minut do kolacji- odezwała
się cicho Bella- Mam nadzieję, że stroje będą pasować- po czym ukłoniła się
lekko i odeszła.
- Państwu?- El spojrzała na Jacka marszcząc brwi, ale on
tylko wzruszył ramionami.
- Chyba musimy się przygotować- stwierdził- To do kolacji-
uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.
Eleanor także weszła do swojego tymczasowego królestwa.
Poszła pod prysznic, a potem zajrzała do szafy i… Stanęła jak wryta. Mebel był
podzielony na cztery części. W jednej wytworne suknie balowe, w drugiej
eleganckie sukienki na specjalne okazje, w trzeciej stroje przeznaczone na co
dzień (chociaż i tak dość „królewskie”), a w czwartej stroje sportowe. Oprócz
tego w szufladach była bielizna oraz piżamy i, co najważniejsze, całą dolną
półkę zajmowały buty. Od traperów, przez adidasy i baletki, po eleganckie
szpilki. Raj dla dziewczyny kochającej modę. Eleanor wprawdzie nie była jakąś
modową królową, ale lubiła od czasu do czasu się wystroić. A teraz miała do
tego okazję.
***
Jadalnia była naprawdę ładna. Jack zdążył przyjrzeć się
już chyba wszystkiemu w pomieszczeniu, czekając na Nevissa i Eleanor. Miał na
sobie ciemne dżinsy i jasnoniebieską koszulę. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem po
ścianach, ale kiedy natrafił na obraz z kobietą i dzieckiem i poczuł na sobie
jej wzrok, nagle jego szare adidasy stały się niezwykle interesujące. Chciał,
żeby książę już łaskawie zjawił. Jak na razie nie był zbyt godny zaufania, więc
Jack chciał wyciągnąć z niego trochę informacji. Siedział przy bogato nakrytym
stole od jakichś 10 minut i na razie nie zdarzyło się nic ciekawego. Podszedł
do drzwi i wyjrzał na korytarz. Nikogo tam nie było. Uwagę chłopaka przykuła
rzeźba stojąca kawałek po lewej. Dziwne, ale wcześniej jej nie zauważył.
Postanowił do niej podejść. Wydawała mu się znajoma. Przedstawiała mistyczne
zwierze o łbie i skrzydłach orła oraz tułowiu i ogonie lwa. Wyglądało bardzo
dostojnie i władczo. Jack podejrzewał, że rzeźba jest naturalnej wielkości,
ponieważ przewyższała go o głowę.
„Czy to nie
przypadkiem…”, zaczął myśl, ale ktoś go uprzedził.
- To Gryf- usłyszał za sobą cichy głos.
Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Bellę wpatrującą się z
zachwytem w posąg. Odezwała się bezpośrednio do niego po raz pierwszy, odkąd
pojawił się w zamku.
- Jest piękny, prawda?- szepnęła i przeniosła swoje
spojrzenie na Jacka- Kiedyś mieliśmy jednego w zamku, ale został zabity. W
czasie wojny.
- Jak można zabić tak wspaniałe stworzenie…?- zamyślił
się- Już nie mówisz do mnie per Pan- zauważył.
Dziewczyna lekko się zarumieniła i spuściła wzrok.
- Myślisz, że chciałam?- spytała z lekkim wyrzutem, ale
po chwili się poprawiła- Przepraszam… To wszystko jest tylko na pokaz.
- Co masz na myśli?- zmarszczył brwi zaciekawiony.
- Wszystko- odparła po chwili- Ale… Teraz wy tu jesteście
i…- przerwała w pół zdania- Zresztą nie ważne. Powinieneś wrócić do jadalni.
Neviss za raz przyjdzie i raczej nie będzie zadowolony, kiedy zobaczy, że z
tobą rozmawiam.
- Dlaczego?- spytał, ale kiedy zobaczył, że dziewczyna
nie ma zamiaru odpowiedzieć, westchnął- No dobrze.
Jeszcze raz na niego spojrzała. Wydawała się chłonąć
każdy szczegół jego twarzy. W jej intensywnie niebieskich oczach czaił się
niepokój i jakby… Wiara?
- No to do zobaczenia- powiedziała i odeszła.
Chłopak sprawdził godzinę. 20.45. Wrócił do jadalni.
Neviss już tam był. Musiał przyjść inną drogą, bo inaczej zobaczyłby jego i
Bellę.
- Przepraszam za spóźnienie, Wasza Wysokość- powiedział
Jack- Podziwiałem rzeźbę Gryfa w korytarzu.
- Och, nic nie szkodzi- odparł tamten- Ja także nie
przyszedłem na czas. Musiałem jeszcze odpowiedzieć na zaproszenie króla Tenidornu.
Książę wydawał się obojętny, ale chłopak od razu wyczuł,
że coś się pod tym kryło. Z powrotem zajął swoje miejsce, zastanawiając się czy
gospodarz nie spóźnił się specjalnie. Przerwało mu pojawienie się Eleanor. Gdy
tylko weszła do jadalni, przykuła jego wzrok. Miała na sobie seledynową
sukienkę z delikatnego materiału, sięgającą do kolan. W talii biegła odrobinę
ciemniejsza wstążka zakończona kokardą. Pomiędzy lekko kręconymi rozpuszczonymi
włosami połyskiwały srebrne kolczyki, a na twarzy widniał delikatny makijaż.
Podeszła do stołu, stukając butami na lekkim obcasie.
- Wybacz, Wasza Wysokość- dygnęła- Po drodze spotkałam
Madame Reulieu. Powiedziała, że potrzebuję
natychmiastowej pomocy modowej i mam się nie sprzeciwiać.
- I tak jeszcze nie zaczęliśmy- książę uśmiechnął się do
niej przyjaźnie
Potem zadzwonił jakimś pedalskim dzwonkiem i służący
wnieśli potrawy. Jedli w całkowitym milczeniu. Jack przyłapał się na
spoglądaniu ukradkiem w stronę Eleanor. Kiedy już kończyli, nagle się odezwał.
- Pomyślałem- zwrócił się do Nevissa- że skoro już tu
jesteśmy, mógłbyś nam trochę o sobie opowiedzieć. Ciekawi mnie na przykład,
gdzie znajduje się król tego kraju. Wiemy już, że królowa nie żyje, ale co z
nim?
Od początku chciał się tego dowiedzieć. Wydawało mu się
trochę dziwne, że książę jest tutaj sam. Nie był jeszcze pełnoletni, a rządził
całym królestwem.
- Cóż...- zaczął starszy chłopak- On także jest martwy-
powiedział, a Eleanor spojrzała na niego z niedowierzeniem- Zginęli w czasie
wojny z sąsiadującym państwem, Twighlight, która została rozpętana dwa lata
temu. Nie trwała długo, ale nadal widzimy skutki tej tragedii. To był jeden z
największych rozlewów krwi w historii. Od tego czasu noszę brzemię władzy, ale
królem zostanę dopiero, kiedy stanę się pełnoletni.
„Bella też
wspominała o wojnie. Ciekawe…”, pomyślał Jack.
Postanowił więcej nie poruszać tego tematu. To mu na
razie wystarczyło. Po deserze książę powiedział jeszcze, że następnego dnia o
10.00 będzie na nich czekać na dziedzińcu przewodnik, który oprowadzi ich po
okolicy. Następnie wszyscy się rozeszli.
Ważna informacja!
W zakładce
„Dodatki” umieściłam mapę wyspy, żebyście mogli się we wszystkim połapać.
sobota, 7 lutego 2015
Rozdział 4
Przepraszam, że
tak długo nie było postów. Mam nadzieję, że długość tego rozdziału wam to
wynagrodzi. Miłego czytania!
Eleanor jeszcze krzyczała, gdy spostrzegła, że znajduje
się w kryształowo czystym, turkusowym jeziorze. Całkiem niedaleko od brzegu.
Wtedy też zorientowała się, kto napędził jej takiego strachu. Zmroziła Jacka
wzrokiem.
- Oj El… Dałaś się nabrać- powiedział z wielkim uśmiechem
na ustach.
Jednak dziewczyna nadal miała niezadowoloną minę.
Zamachnęła się i chlapnęła chłopakowi prosto w twarz. On nie pozostał jej
dłużny. Po chwili płynęli już w stronę brzegu cały czas śmiejąc się i
ochlapując po drodze. Przed nimi widniała piaszczysta plaża, a dalej rozciągała
się dziewicza puszcza. Długo wymieniali się spostrzeżeniami czekając, aż ich
ubrania wyschną. Gdy to się stało, wyruszyli do lasu. Roślinność miała tutaj
świetne warunki, bo klimat tej krainy był ciepły i lekko wilgotny. Wszystko
było w soczystym odcieniu zieleni. Dookoła nich było wiele pięknych kolorowych
kwiatów i nieznanych im owoców. Po jakiś 40 minutach marszu usłyszeli dziwny
dźwięk. Jakby stukot kopyt i cięcie mieczem, a do tego świst lecących w
powietrzu strzał.
***
Stukot był coraz głośniejszy. Z daleka słychać było
krzyki i nawoływania. Ktoś szybko zbliżał się w stronę dwojga nastolatków.
- El, chodź- Jack lekko pociągnął dziewczynę za ramię-
Musimy się schować. Mam złe przeczucia.
Zielonooka przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała
się spierać, ale potaknęła. Schowali się między dwoma drzewami, gdzie krzaki
były najgęstsze. Delikatnie wygięli gałązki, żeby widzieć ścieżkę i czekali w
napięciu. Po chwili zza zakrętu wyłoniły się dwa konie. Oba ciemnoszare, jak
burzowa chmura. Na łbach miały lejce nabijane ćwiekami, a ich oczy były
zupełnie białe. Jack i Eleanor podświadomie wiedzieli, że to nie są zwykłe
konie. Jednak bardziej niepokojący byli jeźdźcy. Jeden był blondynem, a drugi
brunetem. Wysocy (około 1,9m), w ciężkich zbrojach, z mieczami w pochwach,
łukami i kołczanami przypiętymi do pleców. Ale najgorsze były ich twarze.
Wyglądali na zwykłych mężczyzn w średnim wieku, lecz kiedy im się przyjrzało na
jaw wychodziły jeszcze inne rzeczy. Ich policzki zdobiły liczne blizny, a oczy
były niemal równie szare, jak sierść koni.
- Jak myślisz, poradzili sobie z nim?- zapytał blondyn.
- Pewnie- odparł brunet- Był dość mały, jak na swój wiek.
Szef mógłby wymyślić coś lepszego, żeby ich powstrzymać…
W tym momencie jeden z koni zarżał. W tym dźwięku było
coś przerażającego i nienaturalnego. Ponadto zwierzę pokazało kolejny powód do
strachu. Jego zęby były ostre jak u wilka.
- Oho. Coś wyczuł- powiedział brunet- Mówiłem, że
Quaerenti[i] przydadzą się w naszych
szeregach. Prowadź- szepnął do niby-konia.
Zwierzę od razu zareagowało. Pochyliło łeb i zaczęło
węszyć. Z jego nozdrzy buchnęła para, kiedy skierował się powolnym krokiem w
stronę nastolatków. Nie mieli żadnych szans na ucieczkę. Eleanor w panice zacisnęła
dłonie na ramieniu Jacka. Jeździec był już bardzo blisko. Właśnie dostrzegł ich
między gałązkami.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Parka nastolatków
wybrała się na spacerek po lasku, tak przypadkiem schowali się w krzaczkach i
podsłuchali rozmowę dwóch facetów?- zakpił- Nie wydaję mi się- warknął-
Gadajcie natychmiast czyimi jesteście szpiegami.
Oboje milczeli, bo… Nie wiedzieli co powiedzieć. Nie
rozumieli o co chodzi temu śmierdzącemu dziwakowi z mięsożernym koniem. Ale on
najwyraźniej sądził inaczej. Chwycił Jacka za koszulkę i podniósł do góry, by
zrównać się z nim wzrostem. W rezultacie chłopak wisiał jakieś 20cm nad ziemią.
- Gadaj szczeniaku, albo rozryję ci twarz mieczem!-
ryknął.
- Przepraszam bardzo, ale nie wiem o czym pan mówi. My
nie jesteśmy stąd- piętnastolatek starał się mówić spokojnie.
- Nie kłam ty cholerny gnojku…
Wtedy Jack wyrwał się z uścisku mężczyzny. Stanął przed
nim z zaciśniętymi pięściami.
- Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek mnie obrażał. A już na
pewno nie taki stary cap.
- Pożałujesz tego!- wrzasnął jeździec i wyciągnął zza
pasa miecz.
Zamachnął się, ale chłopak miał za sobą już wiele
treningów i był bardzo szybki. Jednak do mężczyzny zdążył dołączyć drugi, więc
po chwili Jack stał oparty o drzewo, a blondyn trzymał mu miecz przy gardle.
- No, może twoja dziewczyna będzie miała trochę więcej
rozumu- brunet odwrócił się do Eleanor, która siedziała na ziemi z szeroko
otwartymi z przerażenia oczami.
- El, nie…- zaczął chłopak, ale przerwał, bo miecz
znalazł się jeszcze bliżej jego szyi.
- No więc?- kontynuował pierwszy jeździec pochylając się
nad Eleanor- Co nam ciekawego powiesz?
- My… Dostaliśmy się tutaj przez lustro- wydukała- To… To
był jakiś portal.
- Nie wierzę ci, ale…- spojrzał dziwnie na dziewczynę-
Zabijanie cię byłoby bez sensu. Jesteś naprawdę ładniutka…- pogładził ją po
policzku, a potem po szyi.
To od razu ją otrzeźwiło. Stanęła na nogi.
- Zabieraj te łapy, zboczeńcu!- krzyknęła i z całej siły
go spoliczkowała.
Mężczyzna zawył z bólu i złapał się za twarz.
- Jak widać nie zasługujesz nawet na pozostanie przy
życiu- syknął.
Już miał się zamachnąć mieczem, kiedy znów rozległ się
stukot kopyt i głosy.
Nie minęło dziesięć sekund, a na dróżce znalazło się
kolejnych pięciu jeźdźców. Ale byli inni. Ich konie wyglądały normalnie, a
twarze mieli łagodne, bez blizn. Pierwszy z nich zsiadł z konia. Miał
kruczoczarne włosy i piwne oczy, a jego zbroja lśniła w słońcu.
- Marcus- brunet z zamiarem zamordowania Jacka i Eleanor
spojrzał nienawistnie na nowo przybyłego- Co ty tu robisz?
- Mógłbym cię spytać o to samo, Scorpiusie- odpowiedział
Marcus- Widzę, że ty i twój przyjaciel Ethan nadal lubujecie w zabijaniu
każdego, kogo spotkacie?
- A co ci do tego? Myślałem, że dowódca armii królewskiej
ma ważniejsze zajęcia niż szukanie nastolatków po lesie- odparował tamten.
- Jak widzisz nie zawsze- odparł chłodno- A teraz radzę
ci się stąd zabierać. Chyba nie chcesz, żeby skończyło się tak, jak ostatnio?
Scorpius dotknął długiej blizny biegnącej przez cały jego
policzek, po czym drżąc z gniewu wsiadł na konia.
- Jeszcze was dopadnę!- zawołał do Jacka i Eleanor, po
czym odjechał.
***
Jack i Eleanor stali tak jeszcze przez chwilę patrząc na
ścieżkę, którą odjechali jeźdźcy.
- Więc… Jak się nazywacie?- Marcus zwrócił się do
nastolatków.
- Ja… Jestem Jack. Jack Wethes, a to moja przyjaciółka Eleanor Liviete.
- Skąd jesteście?
- No…
Jack wziął głęboki oddech i opowiedział Marcusowi jak się
tam dostali oraz czym tak zezłościli Scorpiusa. Mężczyzna się zamyślił.
- No cóż- powiedział- Myślę, że najlepszym rozwiązaniem
byłoby zabranie was do księcia. Jeśli oczywiście chcecie.
- Chyba nie mamy wyboru- mruknął Jack.
Wsiedli na konie. Eleanor jechała z Marcusem, a Jack z
jednym z reszty jeźdźców. Podczas drogi chłopak rozglądał się uważnie dookoła,
by zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Czuł, że informacje dotyczące ich
położenia będą bardzo przydatne. I to wkrótce. Im dłużej jechali, tym otaczało
ich mniej drzew. Po około 30 minutach wyjechali z lasu i zobaczyli
pagórki, pola oraz małe wiejskie domki w oddali. Przez pewien odcinek drogi
towarzyszyły im głównie dźwięki wydawane przez zwierzęta na farmach, ale potem
ich miejsce zastąpił gwar charakterystyczny dla miast. Miejsce, w którym się
znaleźli przypominało trochę średniowieczne miasteczko. Jacka i Eleanor
zdziwiło, że na ulicach nie było nikogo widać. Marcus chyba wyczuł nad czym się
tak zastanawiają.
- Mamy dzisiaj święto- wyjaśnił- Wszyscy zgromadzili się
przy głównej ulicy, żeby obejrzeć paradę na cześć Solariusa, boga słońca, dnia
i szczęścia, dobrobytu oraz mądrości.
- Możemy ją obejrzeć?- zapytała zaciekawiona Eleanor.
- Cóż… Książę i tak będzie teraz zajęty paradą, więc… Sądzę,
że tak- odparł mężczyzna.
Ruszyli krętymi uliczkami w stronę parady. Jack zauważył,
że miasto nie jest tak naprawdę średniowieczne, tylko jakby… Podzielone na
etapy. Przejechali obok świątyń rodem ze starożytnej Grecji lub Rzymu,
barokowych kamienic… Wszystko, byle nie współczesność. Jednak to, co zobaczyli
po dotarciu na miejsce parady kompletnie odebrało im mowę. Ogromna ilość ludzi
śmiejących się, wiwatujących i oglądających wielkie platformy przedstawiające
atrybuty boga. Zabawie towarzyszyła głośna muzyka. Wszystko to toczyło się na
tle najwspanialszej budowli, jaką Jack i Eleanor kiedykolwiek widzieli. Przed
nimi wznosił się wielki pałac wykładany kryształami. Wysokie wieże miały
ozdobne wykończenia. Od budowli bił taki blask, że ciężko było na nią dłużej
patrzeć, ale dostrzegli bramę z żelazną kratą i pilnujących ją strażników.
- Co to? Szklana podróbka Disneylandu?- zakpił Jack.
- Czego?- zdziwił się Marcus.
- Nie ważne- mruknął chłopak.
- Jest przepiękny- stwierdziła Eleanor- Kto go zaprojektował?
- Eeee… No… Królowa- widać było, że Marcus jest trochę
zmieszany.
- Będziemy mogli ją poznać?- ciągnęła.
- Nie za bardzo…
- Dlaczego?- wtrącił się Jack.
- Bo… Ona nie żyje.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Ja… Przepraszam. Nie wiedziałem- Jack chciał się jakoś
usprawiedliwić.
- Nic nie szkodzi- na twarzy Marcusa pojawił się
wymuszony uśmiech- Dobrze… Parada zaraz się skończy. Zaprowadzę was do zamku.
Jack i Eleanor poszli za nim, ale już nie czuli się tak
swobodnie w jego towarzystwie.
***
Zaczynało się już ściemniać. Blada brunetka spoglądała na
powoli zachodzące słońce. Stała sama po środku leśnej polany. Jej szare jak
chmury oczy zdawały się nie wyrażać żadnych emocji. Niechętnie oderwała wzrok
od słońca i rozejrzała się dookoła.
Chyba znalazła to, czego szukała, bo po chwili na jej twarz wpełzł leniwy
uśmiech. Wygładziła zwiewną czarną sukienkę.
- Pani?- spytała niepewnie osoba stojąca za dziewczyną.
- Prosiłam cię, żebyś mnie tak nie nazywał. Przecież
jesteś ode mnie starszy o rok- odezwała się, a jej głos był tak słodki,
delikatny i melodyjny, że mógłby koić ból i leczyć rany.
- Ale…
- Nie wygłupiaj się. O co chodzi?
- Przyprowadziliśmy kolejnego.
- Co tym razem?- zapytała.
- Chyba opętany. Albo pod wpływem uroku. Nie potrafimy
rozróżnić.
Dziewczyna westchnęła i
odwróciła się do swojego rozmówcy. Był nim około dziewiętnastoletni
chłopak w postrzępionej, poplamionej krwią koszuli i znoszonych dżinsach. Miał
jasnoniebieskie oczy i jasnobrązowe włosy.
- Mógłbym ci pomóc- zaproponował- Harujesz bez przerwy.
Przyda ci się trochę odpoczynku.
- Nie mogę. Czasy są ciężkie. Nie ma czasu na odpoczynek.
- Skoro tak twierdzisz…
- A… A co z moją siostrą?- głos jej zadrżał- Znalazłeś
ją?
- Przykro mi. Szukaliśmy już praktycznie wszędzie-
spojrzał na nią ze współczuciem- Wiesz, że to nie twoja wina?
Chciał chwycić ją za rękę, ale cofnął ją w ostatniej chwili.
- Przepraszam. Nie powinienem. W końcu jestem tylko…
Przepraszam.
Ale ona ujęła jego rękę w swoją.
- Nie ważne kim jesteśmy. Liczy się to, jak postępujemy.
- No dobrze. Idziesz?
- Za chwilę. Muszę jeszcze coś zrobić.
Kiedy chłopak
zniknął z pola widzenia, dziewczyna uklęknęła na ziemi i zaczęła płakać.
Ponownie spojrzała w niebo.
- Pobłogosław nam Solariusie, bo szczęście to coś, czego
brak bardzo nam doskwiera. Niedługo uwolnimy się z niewoli umysłów. Udowodnimy
zdrady, wygnamy tyranów i wreszcie zapanuje ład. Trzymaj proszę moje siostry w
opiece.
I co myślicie? Mam
nadzieję, że zaciekawiłam was tym ostatnim fragmentem. Mamy coraz więcej
tajemnic, postaci i oczywiście przygód. Co sądzicie o opisie miasta? Albo o
małej potyczce z Ethanem i Scorpiusem? Pamiętajcie, że wasza opinia jest dla
mnie bardzo ważna, więc komentujcie. Do przeczytania!
Subskrybuj:
Posty (Atom)