Przepraszam, że
tak długo nie było postów. Mam nadzieję, że długość tego rozdziału wam to
wynagrodzi. Miłego czytania!
Eleanor jeszcze krzyczała, gdy spostrzegła, że znajduje
się w kryształowo czystym, turkusowym jeziorze. Całkiem niedaleko od brzegu.
Wtedy też zorientowała się, kto napędził jej takiego strachu. Zmroziła Jacka
wzrokiem.
- Oj El… Dałaś się nabrać- powiedział z wielkim uśmiechem
na ustach.
Jednak dziewczyna nadal miała niezadowoloną minę.
Zamachnęła się i chlapnęła chłopakowi prosto w twarz. On nie pozostał jej
dłużny. Po chwili płynęli już w stronę brzegu cały czas śmiejąc się i
ochlapując po drodze. Przed nimi widniała piaszczysta plaża, a dalej rozciągała
się dziewicza puszcza. Długo wymieniali się spostrzeżeniami czekając, aż ich
ubrania wyschną. Gdy to się stało, wyruszyli do lasu. Roślinność miała tutaj
świetne warunki, bo klimat tej krainy był ciepły i lekko wilgotny. Wszystko
było w soczystym odcieniu zieleni. Dookoła nich było wiele pięknych kolorowych
kwiatów i nieznanych im owoców. Po jakiś 40 minutach marszu usłyszeli dziwny
dźwięk. Jakby stukot kopyt i cięcie mieczem, a do tego świst lecących w
powietrzu strzał.
***
Stukot był coraz głośniejszy. Z daleka słychać było
krzyki i nawoływania. Ktoś szybko zbliżał się w stronę dwojga nastolatków.
- El, chodź- Jack lekko pociągnął dziewczynę za ramię-
Musimy się schować. Mam złe przeczucia.
Zielonooka przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała
się spierać, ale potaknęła. Schowali się między dwoma drzewami, gdzie krzaki
były najgęstsze. Delikatnie wygięli gałązki, żeby widzieć ścieżkę i czekali w
napięciu. Po chwili zza zakrętu wyłoniły się dwa konie. Oba ciemnoszare, jak
burzowa chmura. Na łbach miały lejce nabijane ćwiekami, a ich oczy były
zupełnie białe. Jack i Eleanor podświadomie wiedzieli, że to nie są zwykłe
konie. Jednak bardziej niepokojący byli jeźdźcy. Jeden był blondynem, a drugi
brunetem. Wysocy (około 1,9m), w ciężkich zbrojach, z mieczami w pochwach,
łukami i kołczanami przypiętymi do pleców. Ale najgorsze były ich twarze.
Wyglądali na zwykłych mężczyzn w średnim wieku, lecz kiedy im się przyjrzało na
jaw wychodziły jeszcze inne rzeczy. Ich policzki zdobiły liczne blizny, a oczy
były niemal równie szare, jak sierść koni.
- Jak myślisz, poradzili sobie z nim?- zapytał blondyn.
- Pewnie- odparł brunet- Był dość mały, jak na swój wiek.
Szef mógłby wymyślić coś lepszego, żeby ich powstrzymać…
W tym momencie jeden z koni zarżał. W tym dźwięku było
coś przerażającego i nienaturalnego. Ponadto zwierzę pokazało kolejny powód do
strachu. Jego zęby były ostre jak u wilka.
- Oho. Coś wyczuł- powiedział brunet- Mówiłem, że
Quaerenti[i] przydadzą się w naszych
szeregach. Prowadź- szepnął do niby-konia.
Zwierzę od razu zareagowało. Pochyliło łeb i zaczęło
węszyć. Z jego nozdrzy buchnęła para, kiedy skierował się powolnym krokiem w
stronę nastolatków. Nie mieli żadnych szans na ucieczkę. Eleanor w panice zacisnęła
dłonie na ramieniu Jacka. Jeździec był już bardzo blisko. Właśnie dostrzegł ich
między gałązkami.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Parka nastolatków
wybrała się na spacerek po lasku, tak przypadkiem schowali się w krzaczkach i
podsłuchali rozmowę dwóch facetów?- zakpił- Nie wydaję mi się- warknął-
Gadajcie natychmiast czyimi jesteście szpiegami.
Oboje milczeli, bo… Nie wiedzieli co powiedzieć. Nie
rozumieli o co chodzi temu śmierdzącemu dziwakowi z mięsożernym koniem. Ale on
najwyraźniej sądził inaczej. Chwycił Jacka za koszulkę i podniósł do góry, by
zrównać się z nim wzrostem. W rezultacie chłopak wisiał jakieś 20cm nad ziemią.
- Gadaj szczeniaku, albo rozryję ci twarz mieczem!-
ryknął.
- Przepraszam bardzo, ale nie wiem o czym pan mówi. My
nie jesteśmy stąd- piętnastolatek starał się mówić spokojnie.
- Nie kłam ty cholerny gnojku…
Wtedy Jack wyrwał się z uścisku mężczyzny. Stanął przed
nim z zaciśniętymi pięściami.
- Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek mnie obrażał. A już na
pewno nie taki stary cap.
- Pożałujesz tego!- wrzasnął jeździec i wyciągnął zza
pasa miecz.
Zamachnął się, ale chłopak miał za sobą już wiele
treningów i był bardzo szybki. Jednak do mężczyzny zdążył dołączyć drugi, więc
po chwili Jack stał oparty o drzewo, a blondyn trzymał mu miecz przy gardle.
- No, może twoja dziewczyna będzie miała trochę więcej
rozumu- brunet odwrócił się do Eleanor, która siedziała na ziemi z szeroko
otwartymi z przerażenia oczami.
- El, nie…- zaczął chłopak, ale przerwał, bo miecz
znalazł się jeszcze bliżej jego szyi.
- No więc?- kontynuował pierwszy jeździec pochylając się
nad Eleanor- Co nam ciekawego powiesz?
- My… Dostaliśmy się tutaj przez lustro- wydukała- To… To
był jakiś portal.
- Nie wierzę ci, ale…- spojrzał dziwnie na dziewczynę-
Zabijanie cię byłoby bez sensu. Jesteś naprawdę ładniutka…- pogładził ją po
policzku, a potem po szyi.
To od razu ją otrzeźwiło. Stanęła na nogi.
- Zabieraj te łapy, zboczeńcu!- krzyknęła i z całej siły
go spoliczkowała.
Mężczyzna zawył z bólu i złapał się za twarz.
- Jak widać nie zasługujesz nawet na pozostanie przy
życiu- syknął.
Już miał się zamachnąć mieczem, kiedy znów rozległ się
stukot kopyt i głosy.
Nie minęło dziesięć sekund, a na dróżce znalazło się
kolejnych pięciu jeźdźców. Ale byli inni. Ich konie wyglądały normalnie, a
twarze mieli łagodne, bez blizn. Pierwszy z nich zsiadł z konia. Miał
kruczoczarne włosy i piwne oczy, a jego zbroja lśniła w słońcu.
- Marcus- brunet z zamiarem zamordowania Jacka i Eleanor
spojrzał nienawistnie na nowo przybyłego- Co ty tu robisz?
- Mógłbym cię spytać o to samo, Scorpiusie- odpowiedział
Marcus- Widzę, że ty i twój przyjaciel Ethan nadal lubujecie w zabijaniu
każdego, kogo spotkacie?
- A co ci do tego? Myślałem, że dowódca armii królewskiej
ma ważniejsze zajęcia niż szukanie nastolatków po lesie- odparował tamten.
- Jak widzisz nie zawsze- odparł chłodno- A teraz radzę
ci się stąd zabierać. Chyba nie chcesz, żeby skończyło się tak, jak ostatnio?
Scorpius dotknął długiej blizny biegnącej przez cały jego
policzek, po czym drżąc z gniewu wsiadł na konia.
- Jeszcze was dopadnę!- zawołał do Jacka i Eleanor, po
czym odjechał.
***
Jack i Eleanor stali tak jeszcze przez chwilę patrząc na
ścieżkę, którą odjechali jeźdźcy.
- Więc… Jak się nazywacie?- Marcus zwrócił się do
nastolatków.
- Ja… Jestem Jack. Jack Wethes, a to moja przyjaciółka Eleanor Liviete.
- Skąd jesteście?
- No…
Jack wziął głęboki oddech i opowiedział Marcusowi jak się
tam dostali oraz czym tak zezłościli Scorpiusa. Mężczyzna się zamyślił.
- No cóż- powiedział- Myślę, że najlepszym rozwiązaniem
byłoby zabranie was do księcia. Jeśli oczywiście chcecie.
- Chyba nie mamy wyboru- mruknął Jack.
Wsiedli na konie. Eleanor jechała z Marcusem, a Jack z
jednym z reszty jeźdźców. Podczas drogi chłopak rozglądał się uważnie dookoła,
by zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Czuł, że informacje dotyczące ich
położenia będą bardzo przydatne. I to wkrótce. Im dłużej jechali, tym otaczało
ich mniej drzew. Po około 30 minutach wyjechali z lasu i zobaczyli
pagórki, pola oraz małe wiejskie domki w oddali. Przez pewien odcinek drogi
towarzyszyły im głównie dźwięki wydawane przez zwierzęta na farmach, ale potem
ich miejsce zastąpił gwar charakterystyczny dla miast. Miejsce, w którym się
znaleźli przypominało trochę średniowieczne miasteczko. Jacka i Eleanor
zdziwiło, że na ulicach nie było nikogo widać. Marcus chyba wyczuł nad czym się
tak zastanawiają.
- Mamy dzisiaj święto- wyjaśnił- Wszyscy zgromadzili się
przy głównej ulicy, żeby obejrzeć paradę na cześć Solariusa, boga słońca, dnia
i szczęścia, dobrobytu oraz mądrości.
- Możemy ją obejrzeć?- zapytała zaciekawiona Eleanor.
- Cóż… Książę i tak będzie teraz zajęty paradą, więc… Sądzę,
że tak- odparł mężczyzna.
Ruszyli krętymi uliczkami w stronę parady. Jack zauważył,
że miasto nie jest tak naprawdę średniowieczne, tylko jakby… Podzielone na
etapy. Przejechali obok świątyń rodem ze starożytnej Grecji lub Rzymu,
barokowych kamienic… Wszystko, byle nie współczesność. Jednak to, co zobaczyli
po dotarciu na miejsce parady kompletnie odebrało im mowę. Ogromna ilość ludzi
śmiejących się, wiwatujących i oglądających wielkie platformy przedstawiające
atrybuty boga. Zabawie towarzyszyła głośna muzyka. Wszystko to toczyło się na
tle najwspanialszej budowli, jaką Jack i Eleanor kiedykolwiek widzieli. Przed
nimi wznosił się wielki pałac wykładany kryształami. Wysokie wieże miały
ozdobne wykończenia. Od budowli bił taki blask, że ciężko było na nią dłużej
patrzeć, ale dostrzegli bramę z żelazną kratą i pilnujących ją strażników.
- Co to? Szklana podróbka Disneylandu?- zakpił Jack.
- Czego?- zdziwił się Marcus.
- Nie ważne- mruknął chłopak.
- Jest przepiękny- stwierdziła Eleanor- Kto go zaprojektował?
- Eeee… No… Królowa- widać było, że Marcus jest trochę
zmieszany.
- Będziemy mogli ją poznać?- ciągnęła.
- Nie za bardzo…
- Dlaczego?- wtrącił się Jack.
- Bo… Ona nie żyje.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Ja… Przepraszam. Nie wiedziałem- Jack chciał się jakoś
usprawiedliwić.
- Nic nie szkodzi- na twarzy Marcusa pojawił się
wymuszony uśmiech- Dobrze… Parada zaraz się skończy. Zaprowadzę was do zamku.
Jack i Eleanor poszli za nim, ale już nie czuli się tak
swobodnie w jego towarzystwie.
***
Zaczynało się już ściemniać. Blada brunetka spoglądała na
powoli zachodzące słońce. Stała sama po środku leśnej polany. Jej szare jak
chmury oczy zdawały się nie wyrażać żadnych emocji. Niechętnie oderwała wzrok
od słońca i rozejrzała się dookoła.
Chyba znalazła to, czego szukała, bo po chwili na jej twarz wpełzł leniwy
uśmiech. Wygładziła zwiewną czarną sukienkę.
- Pani?- spytała niepewnie osoba stojąca za dziewczyną.
- Prosiłam cię, żebyś mnie tak nie nazywał. Przecież
jesteś ode mnie starszy o rok- odezwała się, a jej głos był tak słodki,
delikatny i melodyjny, że mógłby koić ból i leczyć rany.
- Ale…
- Nie wygłupiaj się. O co chodzi?
- Przyprowadziliśmy kolejnego.
- Co tym razem?- zapytała.
- Chyba opętany. Albo pod wpływem uroku. Nie potrafimy
rozróżnić.
Dziewczyna westchnęła i
odwróciła się do swojego rozmówcy. Był nim około dziewiętnastoletni
chłopak w postrzępionej, poplamionej krwią koszuli i znoszonych dżinsach. Miał
jasnoniebieskie oczy i jasnobrązowe włosy.
- Mógłbym ci pomóc- zaproponował- Harujesz bez przerwy.
Przyda ci się trochę odpoczynku.
- Nie mogę. Czasy są ciężkie. Nie ma czasu na odpoczynek.
- Skoro tak twierdzisz…
- A… A co z moją siostrą?- głos jej zadrżał- Znalazłeś
ją?
- Przykro mi. Szukaliśmy już praktycznie wszędzie-
spojrzał na nią ze współczuciem- Wiesz, że to nie twoja wina?
Chciał chwycić ją za rękę, ale cofnął ją w ostatniej chwili.
- Przepraszam. Nie powinienem. W końcu jestem tylko…
Przepraszam.
Ale ona ujęła jego rękę w swoją.
- Nie ważne kim jesteśmy. Liczy się to, jak postępujemy.
- No dobrze. Idziesz?
- Za chwilę. Muszę jeszcze coś zrobić.
Kiedy chłopak
zniknął z pola widzenia, dziewczyna uklęknęła na ziemi i zaczęła płakać.
Ponownie spojrzała w niebo.
- Pobłogosław nam Solariusie, bo szczęście to coś, czego
brak bardzo nam doskwiera. Niedługo uwolnimy się z niewoli umysłów. Udowodnimy
zdrady, wygnamy tyranów i wreszcie zapanuje ład. Trzymaj proszę moje siostry w
opiece.
I co myślicie? Mam
nadzieję, że zaciekawiłam was tym ostatnim fragmentem. Mamy coraz więcej
tajemnic, postaci i oczywiście przygód. Co sądzicie o opisie miasta? Albo o
małej potyczce z Ethanem i Scorpiusem? Pamiętajcie, że wasza opinia jest dla
mnie bardzo ważna, więc komentujcie. Do przeczytania!